Kupując jakieś smart urządzenie do swojego domu, kierujemy się przede wszystkim jego przeznaczeniem oraz opisem funkcjonalności. Niestety może to być niewystarczające działanie, by ta decyzja okazała się w perspektywie czasu równie dobra, jak nam się wydawało w momencie zakupu. Zdarza się bowiem, że niektóre smart urządzenia nie do końca działają tak, jak producent je oficjalnie opisuje i zachwala.
Nie chcąc być gołosłownym w tym temacie, od razu przejdę do opisania konkretnego przykładu. Bardzo poważnie podchodzę do kwestii bezpieczeństwa. Przykre doświadczenie, które mnie bardzo zaskoczyło, związane było (i niestety nadal jest) ze smart czujnikami zainstalowanymi w łazience obok pieca gazowego. Zgodnie ze sztuką umieściłem tam na odpowiedniej wysokości i odległości od pieca: czujnik wycieku gazu (blisko sufitu, powyżej okien, drzwi oraz otworów wentylacyjnych), czujnik wykrycia czadu (na ścianie, w odległości 1,5–2 m od podłoża) oraz czujnik wykrycia dymu (p. poż.). Oczywiście w myśl dobrej praktyki, że osobne urządzenia są lepsze niż jedno urządzenie obsługujące wszystko. Przyznaję, iż byłem bardzo dumny z siebie, gdy kominiarz dokonujący corocznego przeglądu szczelności instalacji gazowej i kominowej chwalił mnie przed małżonką. Cytuję: „Pani mąż to musi Panią bardzo kochać. Dba o Panią tak, że ohoho!”. I kiedy chciałem już obwieścić wszem i wobec sukces projektu podniesienia bezpieczeństwa życia mieszkańców, niespodziewany cios przyszedł właśnie ze strony samych urządzeń. Najgorzej, że padło znowu na moją żonę… Na marginesie, czasami mam wrażenie, że jak mój smart dom się przeciwko mnie buntuje, to wykorzystuje w tym celu kobietę. Ale to może są tylko moje odczucia.
Wracam do tematu. Otóż te „wspaniałe” czujniki zaczęły aktywować się (w sensie alarmować) niekoniecznie zgodnie z ich głównym przeznaczeniem. A dokładnie to dziwne zachowanie dotyczyło czujników czadu oraz gazu. Sytuacja wyglądała tak, że czujniki uruchamiały się (cytując moją żonę: „to coś znowu wyje”) w trakcie korzystania przez nią w łazience ze…. sprayu z lakierem do włosów! Nie było żadnego wycieku gazu czy pojawienia się tlenku węgla – tylko jakiś składnik lakieru wyzwalał alarm. No ludzie! Przyznaję, że przez moment przez głowę przeszła mi makiaweliczna myśl, żeby zaproponować żonie, by lakierowała sobie włosy poza łazienką lub może stosowała inny lakier, ale w porę się opamiętałem. Głupi ja, strzeliłbym sobie w kolano niechybnie taką propozycją.
Z początku pomyślałem, żeby przede wszystkim zachować spokój, to zapewne kwestia odpowiedniej konfiguracji czujnika. Przecież w ustawieniach widziałem tam opcję jego czułości – 3-stopniową. Można ustawić w ten sposób, jaka ilość gazu ma aktywować alarm. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Niestety żadne zmiany ustawień nie przyniosły pożądanego rezultatu. Alarm wył praktycznie codziennie. Drugim pomysłem, który zrealizowałem, było ukrycie czujnika wewnątrz szafy obudowującej piec. Naiwny sądziłem, że spowoduje to wystarczającą przeszkodę w dotarciu rozpylonego sprayu do czujnika. Niestety to także nie pomogło, alarm dalej wył. Po jakimś czasie okazało się, że także inne wyziewy i zapachy łazienkowe, np. pochodzące z acetonu czy perfum, również powodują niepożądane alarmowanie (generalnie różne spraye). Od razu zaznaczę, że akurat perfum to moja żona używa ekstra, więc nie byłoby na co zmieniać. Kolejne aktualizacje firmware nic nowego nie przynosiły. To akurat jest logiczne, gdy zrozumie się, jak działają takie czujniki. W skrócie: w środku znajduje się półprzewodnik (pokryty dwutlenkiem cyny), który po wejściu w reakcję z ulatniającym się gazem, zmienia swoje właściwości przewodzenia prądu, co prowadzi do uruchomienia alarmu ostrzegawczego. Więc jest to bardziej kwestia hardware (zastosowanego półprzewodnika), a nie software.
Jak zgłębiłem temat to przeczytałem w Internecie, że czujniki gazu mogą wykrywać propan-butan z dezodorantów lub lakierów do włosów oraz alkohol z perfum… Nie nazwałbym tego wadą produktu czy jego uszkodzeniem, a bardziej nadprogramowym działaniem, choć niepożądanym. Gaz ziemny wykrywa (mam nadzieję, bo praktycznie nie sprawdziłem tego), a że dodatkowo coś jeszcze… Nie ma co reklamować zatem.
Wymienione powyżej niedogodności eliminują mi praktycznie te czujki z zastosowania. Żona nie życzy sobie być straszona wyciem syreny z zaskoczenia (co nie może dziwić), a mi też odechciało się co chwila kasować powiadomienia o alarmach. Poza tym, przy takim zachowaniu się czujników i braku rzeczywistej reakcji z naszej strony, zwiększa się ryzyko, że zbagatelizujemy kiedyś prawdziwy wyciek gazu. Z czujnikami tego typu jest tak, że jak je montujesz to masz nadzieję, że nigdy nie będą musiały zadziałać. Oznaczać to będzie, że nie ma żadnego zagrożenia w otoczeniu. Ale musi też być pewność, że jeśli wystąpi kiedyś incydent z tym związany, to czujniki zadziałają na 100%. Obecnie to mam jedynie pewność, że wykrywają czynność lakierowania i perfumowania przez moją żonę. A przecież nie do tego miały służyć.
Nie sprawdziłem tylko jeszcze jednej rzeczy: czy czujniki innych producentów (czytaj: te droższe) też wykazują się taką niedoskonałością. Może są lepsze, dokładniejsze, bardziej „smart”. Ale to pozostawiam już komuś innemu. Ja na razie ściszyłem alarm, tak by żona więcej go nie słyszała, a powiadomienia o nim wysyłam tylko do siebie. Żona sama zaproponowała, że będzie lakierować włosy przy otwartych drzwiach łazienki. Stężenie gazu powinno być mniejsze. Czasami to pomaga, czasami nie.
Wiem, że to żadne rozwiązanie. Zastosowałem po prostu obejście dla powtarzalnego incydentu, natomiast nie poznałem do końca przyczyny i nie znalazłem rozwiązania dla problemu go powodującego. I to pozostaje zadrą na mym sercu smarthomera…
P.S.
Mój brat znalazł rozwiązanie dla tego problemu. Przeniósł piec z łazienki do innego pomieszczenia i tam go bez kłopotów monitoruje. Cwaniak. Mam jedynie nadzieję, że moja żona nie zwróci na to uwagi, bo wtedy w klasyfikacji rodzinnej, kto kocha swoją żonę najbardziej, spadnę na drugie miejsce…
Zdjęcie od Nicolas Lafargue na Unsplash