Przychodzi taki moment w rozwoju smarthome’era, że wydaję Ci się, że już wszystko wiesz, że po prostu masz to! Jak nie, jak tak, skoro robisz już takie wielowarunkowe automatyzacje z wieloma smart urządzeniami w domu, że aż sam jesteś z siebie dumny. I wtedy zostajesz sprowadzony na ziemię, bo okazuje się, że dalej jednak mało z tego rozumiesz.
Ja obrosłem w piórka, jak zacząłem dawać porady innym lub wymądrzać się w kwestiach smart domu. Uważałem, że skoro przebrnąłem przez wiele problemów i skutecznie je rozwiązałem, to zasada powtarzalności działań będzie skuteczna. Nic bardziej mylnego. Zaprawdę: pycha kroczy przed upadkiem.
Pamiętam, jak budowałem inteligentny dom u syna. Byłem już wtedy wyposażony w niezbędną wiedzę, doświadczenie zdobyte w trudzie i znoju w swoim domu. Miałem w małym paluszku wszystkie te gatewaye, ZigBee, regiony, meshe, dostawy z Chin, QR kody etc. Pomyślałem zatem, że zastosujemy wszystkie te rozwiązania, które mi się udało wcześniej zaimplementować. I będziemy trzymać się z dala od porażek.
Zakupiliśmy zatem urządzenia i przystąpiliśmy do realizacji tego sprytnego planu. Teraz przewinę tę historię od razu do końca, bo nie ma się czym chwalić. Takiej serii porażek, jakie zaliczyłem (i to na oczach mego syna i żony), chyba nigdy nie miałem.
Napiszę tylko to: coś co u mnie działało bez problemu, u syna nie chciało. Nie wiedzieć czemu. Pojawiły się nowe incydenty, z którymi wcześniej nie miałem do czynienia. Teoretycznie wszystko było to samo, w praktyce okazało się różne. Lekcja pokory nr 1.
Innym razem – już u siebie – zautomatyzowałem łazienkę. Pokrótce: niezależnie włączane światło sufitowe i głośniki BT, oświetlenie lustra włączane czujką ruchu tylko wtedy, jeśli sufitowe jest wyłączone, wentylator włączający się tylko po przekroczeniu wilgotności w powietrzu 55%. Wykorzystałem do tego włączniki, czujki, przełączniki, żarówki różnych producentów, ale zintegrowałem w jednym systemie.
Wszystko pięknie zadziałało, odbyła się prezentacja w rodzinie, jaka to nowoczesność w domu i zagrodzie nastąpiła. Tylko że byłoby superfajnie, gdyby to zawsze działało. A działało w kratkę. Czyli 9 razy na 10 było OK, a ten 10 raz już nie. Najgorzej, że to zwykle wypadało, jak moja żona chciała skorzystać z łazienki. A to się nie włączyło górne światło, a to lustro się nie podświetliło, ale najgorzej to było, jak się cała łazienka zaparowała, bo się wentylator nie włączył. Chyba wtedy coś o saunie dla ubogich usłyszałem…
Nie mogłem tego opanować ani rozgryźć: dlaczego, skoro coś działa dobrze, z niewiadomej przyczyny nagle przestaje. Kulminacyjny cios otrzymałem wtedy, gdy żonie kolejny raz nie zapaliło się światło w łazience i powiedziała sarkastycznie: czy mogę prosić o światło? Wyobraziłem sobie sprawę rozwodową, gdzie przy orzekaniu o mojej winie pada taki argument: ograniczał dostęp do oświetlenia małżonce. Nie wygrałbym z tym. Lekcja pokory nr 2.
Dużo krwi i nerwów napsuło mi też jedno konkretne urządzenie. Teraz to wiem, ale za długo trwało, nim to potwierdziłem. Widocznie nie jestem aż taki smart.
Umieszczając inteligentne akcesoria w całym domu, a także otoczeniu, jedną rzecz warto zapewnić – stabilny i silny zasięg WiFi. Skorzystałem więc z repeatera WiFi takiego z linii smart, by rozszerzyć swoje pole działania z inteligentnymi urządzeniami. Elegancko w panelu sterowania pokazywało się, które urządzenia właśnie z niego korzystają. W międzyczasie zacząłem obserwować różne problemy z dostępem do Internetu z innych urządzeń. Nie tylko tych smart, ale wszystkich. Wymieniam: zrywało połączenie, spadała prędkość, występowały konflikty IP, zanikało WiFi, występowały kłopoty z przyłączeniem się do WiFi. Oczywiście pierwsze kroki skierowałem do dostawcy Internetu – przecież płacę, to wymagam. Na niektóre problemy to było remedium. Ale nie na wszystkie.
I wtedy przez przypadek rozmawiając z bratem, usłyszałem od niego podobnie brzmiącą historię. O tym, jak mu ten smart wzmacniacz WiFi uniemożliwiał stabilną pracę z Internetem. Okazało się, że miał dokładnie ten sam model urządzenia co ja. I co zrobił? Wyłączył go i pomogło. Ja także wyłączyłem swojego i wszystkie problemy ustały. Jak ręką odjął. Co za chińskie badziewie! To, że globalna marka produkuje już prawie wszystko, nie znaczy, że robi to dobrze. Lekcja pokory nr 3.
Niestety, ale przy tak szybko rosnącym rynku smart urządzeń, możliwych rozwiązań, zróżnicowań integracji, standardów kompatybilności trudno jednak oczekiwać, że wszystko będzie działało bez problemów. Przeznaczanie większego czasu na produkcję, przeprowadzanie pogłębionych testów, stosowanie zaawansowanej technologii, uzyskiwanie wysokiej jakości produktu, zdobywanie certyfikatów zgodności – to wszystko kosztuje. Trudno oczekiwać, że tym wszystkim będą się cechowały rozwiązania wytwarzane za przysłowiową miskę ryżu. A ktoś mądry powiedział: biednych ludzi nie stać na tanie rzeczy (czytaj: niskiej jakości rzeczy). Tu zawsze mogę liczyć na moją żonę, która powstrzymuje mnie przed kupowaniem tanich rozwiązań. Przypomina mi porażki z tym związane.
Należy się przygotować na to, że każdego z nas może dotknąć incydent, którego nie doświadczył jeszcze nikt przed nami. I nie ma o nim ani słowa w Internecie… Wtedy czeka się z utęsknieniem na kolejny firmware, który być może rozwiąże Twój problem. Można i tak. Ja mogę jedynie zasugerować, że lepiej kupować sprawdzone tzw. „wygrzane” rozwiązania smart.