Vivo ma już za sobą ładnych parę lat historii innowacji w świecie smartfonów. Marka ta – obok Realme, Oppo i OnePlus – do niedawna była znana tylko największym wielbicielom nowinek technologicznych. Vivo należy do chińskiego koncernu BBK Electronics, mało znanej firmy, która na rynku azjatyckim zajęła miejsce Huawei w rankingach sprzedaży. Recenzowany dziś „średniopółkowiec” Vivo V21 5G jest pierwszym od tego producenta, który trafił do mnie na testy.

Zanim jednak przejdę do omówienia i testu Vivo V21 5G, chciałbym powiedzieć, że raczej rzadko sięgam po modele ze średniej półki, do kórych V21 należy. Często można się spotkać z dwoma frontami w budżecie +/- 2000 zł:

1. Nowy średniak.

2. Używany/z przeceny/z outletu flagowiec.

Ja stoję w tej drugiej kategorii. Wolę starszy, ale kompletny telefon, niż nowszy, ale z wieloma kompromisami. Wszystko się plącze na rynku i  jest przesyt różnych modeli, a w mętnej wodzie łatwo sprzedać bubel. Ech… te czasy, w których taki Samsung miał na średniej półce A3, A5 i A7 – ten sam telefon w trzech rozmiarach i było jasne.

Oferta smartfonów Vivo jest, podobnie jak w przypadku kilku innych producentów, zawiła i długa. Im niższa półka, tym więcej modeli. Widocznie, panie Areczku, tylko zarząd wie, jaki telefon dostaje i za co płaci, pana zapraszamy do grzebania w 50 modelach średnio- i niskopółkowych, które wypuszczamy co czwartek rano.

Zawartość pudełka

Zacznę nie od tego, że nie od razu zobaczyłem, że pudełko błyszczy się… brokatem? Jest ciemnogranatowe jak testowana wersja kolorystyczna V21. Chciałbym powiedzieć, że jest proste i estetyczne, ale już na wstępie widać, jaka jest  jego grupa docelowa. W środku wszystko na biało. Dostajemy sporo dodatków: przezroczyste etui silikonowe i słuchawki na kablu przypominające stare AirPodsy. Telefon nie posiada złącza słuchawkowego, więc… dodano przejściówkę Jack 3,5 mm na USB-C, serio. W zestawie jest jeszcze krótki kabel USB-C i ładowarka ładująca telefon w standardzie producenta – FlashCharge 2.0 z prędkością 33W.

Zawartość pudełka niezwykle obszerna na tle „trendów”

Elegancja?

Coś jest w tym telefonie, że na pierwszy rzut oka wygląda bardzo „flagowo”. Wrażenie robi tylne matowe szkło i wyspa aparatów, która jest spójna z wyglądem droższych modeli Vivo. Główny aparat dominuje wielkością nad dwoma pozostałymi. Ramka obudowy jest spłaszczona, wykonana z wysokiej jakości plastiku i ciężko odróżnić ją od aluminiowych. Waga 176 g jest w porządku, telefon dobrze leży w dłoni, jest też bardzo cienki – ma zaledwie 7,3 mm. Obudowa jest bardzo trwała i dobrze dobrana. Na górnej i lewej ramce jest pusto. Przycisk blokady i głośności jest po prawej stronie. Na dolnej ramce mamy złącze słuchawkowe, w sąsiedztwie wejścia na kartę sim i kartę microSD oraz głośnik mono.

Aparat

Aparaty na wyspie są trzy. Podstawowy to szerokokątny aparat 64 Mpix z przesłoną 1.8. Drugi to ultra szerokokątny aparat 8 Mpix. Trzeci to nie teleobiektyw, a 2-mpixelowy makro. Z przodu mamy aparat aż 44-mpixelowy i do tego optyczną stabilizację. To właśnie on jest wyróżnikiem Vivo V21. Wszystkie aparaty mają dość specyficzne podejście do zdjęć. Zarówno kolorów, jak i detali. Algorytmy wykonują tu więcej roboty, a zdjęcia choć robią się szybko to przy wejściu od razu w galerię, widzimy, że „trwa przetwarzanie”.  Jako że Vivo siedzi bez masła w usługach Google, wszystkie zdjęcia lądują w aplikacji „Zdjęcia” Google, gdzie jeszcze mamy propozycję poprawienia doświetlenia zdjęcia.

Sztuczna fotografia

Aparat faktycznie jest średni, ale jeśli nie zaczniemy przyglądać się zdjęciom lupą, to będzie ok. Opcje dla czystej bajery to filtry. Zarówno w fotografiach portretowych, jak i nocnych. Jest nawet filtr o nazwie „cyberpunk”. Z tym, że w przeciwieństwie do iPhone’a tutaj trzeba tryb nocny aktywować. Nie włącza się z automatu, kiedy wykryje zbyt mało światła. W przypadku bardzo małej ilości światła aparat pokazuje na podglądzie napis „AI extreme night” – wtedy algorytmy idą na całość, wydobywając szczegóły z mroku i niejako zgadując detale ze sceny. Efekt robi wrażenie, ale sztuczność zdjęć aż bije po oczach… naprawdę nie mam cery Ibisza. Opcji jest dużo i można się pobawić, próbując je wszystkie sprawdzić. Jakość wideo nie powala. Choć możemy nagrywać 4K w 60 kl./s, to stabilizacja jest średnia. Ogólnie rzecz biorąc, aparat jest trochę jak statek kosmiczny z filmu Wall-E – wszystko robi za załogę. Z dobrymi i złymi skutkami.

Są trzy, ale tylko dwa mają większy sens.

Nie mam nic do zarzucenia zdjęciom nocnym. Trzeba tylko pamiętać o czystej osłonie, bo aparat na pomazany obiektyw jest bardzo wyczulony

2 Mpix makro jest. Mogę zobaczyć paprochy na obiektywie iPhone’a.

Ekran

Zagospodarowanie frontu jest typowe dla średniaków. Ekran jest płaski a dolna ramka nieco większa. Łezka aparatu mi się nie podoba…. 2019 chce swój design wcięcia z powrotem. Nawet OnePlus 7T (premiera jesień 2019) miał ładniejsze wcięcie na aparat. Gorzej było tylko w Essential Phone, o którym w naszym kraju mało kto wiedział. Tutaj tłumaczeniem może być fakt umieszczenia bardziej zaawansowanego niż w innych modelach aparatu do „samopstryków”. Ekran jest amoledowy, bardzo jasny (500 nitów, a w HDR nawet 800) i ma odświeżanie 90 Hz, więc obsługa jest bardzo płynna. Niestety największym problemem jest jednak jakość zastosowanego panelu. Podczas jakiejkolwiek zmiany kąta widzenia od razu mieni się tęczowo… widać to szczególnie na jasnym tle. Jest to największa wada Vivo V21. Dla pewności zdjąłem nawet folię ochronną z ekranu, która jest od razu założona na telefon. Chciałem się upewnić, że to ona nie jest przyczyną przebarwień. No nie jest.

iPhone 11 Pro (po prawej) jest flagowcem, ale z 2019 roku i z ekranem 60 Hz, ale nie ma takich problemów z tęczową poświatą jak testowany Vivo V21. Jasność maksymalna.

Funkcjonalność w stylu „ale”

Celowo nie koncentruję się na specyfikacji z dwóch powodów. Sam producent nie ma się za bardzo czym wyróżnić w tej kwestii na tle konkurencji, a po drugie najważniejsze dla zwykłego użytkownika jest zupełnie co innego niż numerki. Funkcje są, ALE zawsze jest coś nie na 100%. Bateria jest ok, wydajność też, a certyfikatu wodoodporności brak. Głośnik jest jeden, więc o oglądaniu filmów czy puszczeniu muzyki bez słuchawek lepiej zapomnieć. W tej cenie głośniki stereo powinny już być. Pamięci RAM mamy aż 8GB + 4 z pamięci UFS w razie czego, ale zamiast UFS 3.0 mamy nasze 128GB na dane w starszej wersji 2.2 – wolniejszej.

„Ale” ciąg dalszy…

Jest nakładka Funtouch na Androida 11, ale jest tak goła, że prawie całe oprogramowanie oparte jest o apki Google’a, nawet aplikacja „Telefon”. Zastosowanie takiego pseudo „czystego” Androida jest w tym wypadku naprawdę biedne… brak charakteru, który miał np. Oxygen OS. Ładowania bezprzewodowego brak. Mimo, że mamy 2022 rok producenci wciąż traktują tę funkcję jako premium. Jest szybka ładowarka w jednym z własnych standardów ładowania – FlashCharge 2.0 (max 33W). Oznacza to, że telefon ładuje się szybko jak rakieta, ale tylko po ładowarce z zestawu. Ładując np. bardzo szybką ładowarką od Macbooka, telefon wisi wieczność na kablu. Od flagowca średniak różni się doborem cięć, a tu niektóre są dla mnie niezrozumiałe, biorąc pod uwagę widoczną grupę docelową dla V21.

Podsumowanie

Vivo V21 5G ma kilka zalet i jest królem pierwszego wrażenia. Dalej jest różnie. Nie kupiłbym go może dla siebie, ale z pewnością wpadnie w ręce niejednemu narcyzowi zatopionemu w mediach społecznościowych lub osobom zwyczajnie mniej zainteresowanym nowinkom smarfonowym. Z punktów sprzedażowych najbardziej promowanych Vivo nie wszystkie sprawdzają się w praktyce. Większość pary poszła w wygląd i „fajność” aparatu. Vivo nie dominuje nad konkurencją ze swojej ligi od Xiaomi czy nawet Motoroli. Jest zwyczajnie kolejną dość ładną propozycją na tej półce.

Polska grupa Smart Home by SmartMe

Polska grupa Xiaomi by SmartMe

Promocje SmartMe

Powiązane posty

Dodaj komentarz