Dziś trochę inaczej. Kupowanie laptopa Macbook Air z procesorem M1 sprawiło mi wiele stresu, a także gorzkiej zabawy. Kompilacja tych przygód stała się przyczynkiem do napisania tego felietonu. Gdy okazało się, że nie jestem „apaczem” w elektromarkecie, tylko faktycznie chcę od ręki wejść do sklepu w dużym mieście i kupić popularny – bądź co bądź – laptop Apple. Co mogło pójść nie tak?
Zaznaczam, że nie sądzę, by to mogło spotkać każdego. Raczej wycinki podobnych sytuacji są znane każdemu. Nie mówię też, że po tym tekście powinieneś odpuścić sobie wycieczki do elektromarketów i nigdy już nie kupować stacjonarnie, zachęcony reklamą z „Marianem i Barbarą” lub inną „Dżoaną”.
Apacze
Najpierw kilka słów wyjaśnienia. „Apacze” to określenie, które zasłyszałem anegdoty pracownika salonu samochodowego z połowy lat 90. Pochodząc do klientów oglądających lśniące auta i pytając w czym może pomóc, często słyszał „A patrzę sobie”. Stąd wzięło się właśnie określenie na klientów, którzy robią sprzedawcom puste przebiegi 😉
Prolog
Byłem ciekaw, jak to jest po prostu pójść do sklepu i kupić Macbooka? Myślisz sobie: wchodzę do pierwszego sklepu, biorę i idę do kasy. Następnie kładę gotówkę i arrivederci! Okazało się, że nie jest to takie proste. Szczególnie jeśli chcemy skorzystać z usług największych elektromarketów, a nie zapłacić ceny sugerowanej, po której sprzedawany jest ten sprzęt w sklepach typu iSpot. Bo problemy z jakością obsługi to jedno, ale dostępność towaru i ciągłe wachlowanie cenami to drugie. Jeśli planujesz kupić jakiś sprzęt np. za 2 tygodnie, to tak naprawdę nie wiesz, ile wtedy będzie kosztował. Dotyczy to także e-sklepów. Jest taka tendencja, że towary drożeją stopniowo do jesieni, by potem obniżyć je na wszelkie „Black Week” i inne piątki…
Story begins
Mój koszmar (J) zaczął się nieoczekiwanie od tych, co „włączają niskie ceny” (M), bo tam udałem się najpierw. I tak naszło mnie pierwsze zdziwienie. Bo gdy zdarza mi się wejść do sklepu, by coś obejrzeć, od razu pojawia się sprzedawca: „W czym mogę pomóc?”. A teraz: chodziłem, oglądałem, co mają (rzuciłem okiem, czy może jednak laptop na Windowsie… może jednak…), a tu nic. Nikt nie podszedł. W końcu koczowałem w kolejce do sprzedawcy przy komputerze w dziale.
J: Dzień dobry, chciałbym kupić Macbooka Air M1 8/256, gwiezdna szarość.
M: Oczywiście (sprzedawca sprawdza w systemie) mamy sztukę 4799 zł.
J: Ale na stronie jest cena 4399…
M: To są ceny internetowe. Musi pan kupić przez stronę z opcją odbioru za godzinę i będzie w tej cenie.
J: Mam konto klienta, to może załatwimy to od razu na miejscu?
M: Niestety, ale na tym komputerze nie mogę.
J: No dobrze, to pójdę na stronę, przeklikam w telefonie i zaraz wracam.
Tak też zrobiłem. Okazało się, że w systemie nie było opcji odbioru za godzinę, a jedynie opcja zamówienia za parę dni. Wróciłem do salonu, próbując się poradzić sprzedawcy ponownie, ale już go nie było. Zaczepiłem drugiego, który ponownie sprawdził sprzęt w systemie:
M: Nie mamy na stanie.
Wyraźnie nie miał ochoty ze mną gadać.
J: Ale pana kolega mówił, że jest. Pokazywał listę.
M: Nie ma, jest tylko złoty na wystawie.
Rozmowa nie miała zbyt wiele sensu. Okazało się, że Macbook w szarej wersji był opisany pod dwoma numerami katalogowymi, w jednym „szary”, w drugim „gwiezdna szarość”, chociaż to ten sam kolor. Air nie ma wielkiej palety kolorów do wyboru. Są 3 i tyle. Sprzedawca rozkładał ręce i powiedział, że nie ma wpływu na to, jak „oni to opisują w centrali”, ale nic się nie zgadzało, więc uznałem, że moja cierpliwość się skończyła.
Drugie Media…
Starcie z drugim elektromarketem było już telefoniczne w drodze z tego pierwszego. Byłem zdeterminowany załatwić to tego samego dnia. Wciąż sądziłem, że musi to być zwyczajny pech. Zadzwoniłem na infolinię marketu. Dowiedziałem się, że jest jedna szuka Macbooka Air w mieście. Do tego w tej cenie, ale… w kolorze srebrnym. Ugiąłem się i skoro miałem jeszcze sporo drogi do sklepu, wpakowałem się w nie lada zawracanie głowy… Rezerwację produktu. Zamiast prostej procedury z podstawowymi danymi zostałem wciągnięty w długą dyskusję z podawaniem danych i czytaniem przez telefon przez panią z obsługi tony oświadczeń marketingowych i RODO oczywiście w pełnej treści.
Wietrzenie magazynów
Po tej długiej dyskusji w trakcie spaceru podjąłem jeszcze jedną próbę w trzecim markecie. Im bardziej irytowała mnie próba załatwienia sprawy już w dwóch sklepach oraz coraz późniejsza pora, rosła też determinacja, by przełamać złą passę. Miałem jednak opory przed wciskaniem mi nie tego produktu, który wybrałem. W kolorze srebrnym był mój poprzedni laptop i chciałem uniknąć zwykłego srebrnego. Tak czy inaczej rezerwacja u „czerwonych” została złożona i stwierdziłem, że jeśli nie wymyślę czegoś innego po drodze, to będzie właśnie to.
RTV Azja AGD
Zanim zadzwoniłem do trzeciego marketu, sprawdziłem dostępność towaru przez stronę internetową. Wpisy nie dawały nadziei odnośnie do dostępności od ręki w mieście. Wyglądało na to, że są jedynie sztuki „wystawowe”. Mimo wszystko zadzwoniłem na infolinię w poszukiwaniu informacji. Czasem są różnice w tym, co widać na stronie, a informacjami, jakimi dysponuje infolinia. I ta rozmowa mnie totalnie zaskoczyła. Pierwszy raz spotkałem odpowiednią osobę na odpowiednim miejscu. Pani po drugiej stronie była bezpośrednia i energiczna oraz zdeterminowana do tego, by mi pomóc.
W pudle prócz komputera niewiele
Halo?
Trzeba pamiętać, że żarty czy skracanie dystansu w tego typu rozmowach zazwyczaj jednak się nie sprawdzają. Jest tak ponieważ: 1. można trafić na klienta z zupełnie innym poziomem energii i wrażliwością; 2. wymogi korporacyjne mogą doprowadzić do uwag ze strony przełożonych. Tutaj rozmowa była strzałem w dziesiątkę, ponieważ idealnie wpisywała się w mój Monty Pythonowski nastrój po poprzednich przygodach. Macbook w upatrzonej cenie i konfiguracji był dostępny tylko ze sklepu wysyłkowego. Dla ścisłości w tym czasie we wszystkich największych cena była identyczna. Po drugiej stronie telefonu zostałem sprawnie poprowadzony w formalnościach, a o RODO nie musiałem słuchać. Jakoś dało się klauzule przesłać mailem. Tak samo inne formalności.
Nie da się
W rozmowie byłem zapewniony, że to nie jest za późno na nadanie sprzętu dziś i będzie na jutro. Zgodziłem się, choć powątpiewałem. Zła wiadomość jest taka, że NIE DA się od ręki. Dobra jest taka, że będzie to sprzęt w takiej cenie i konfiguracji, jakie sklep oferuje na stronie www.
Po zakończeniu tej miłej a zarazem konkretnej rozmowy, sprawdzałem dane do śledzenia zamówienia. Tak jak się obawiałem, pomimo, że kwit do magazynu został wystawiony o 17:40, to sama przesyłka została przekazana firmie kurierskiej o godzinie 21:57… Przesyłka nie miała szansy dostrzec na następny dzień i stało się to dopiero po weekendzie, ponieważ tym następnym dniem był piątek. Oznaczało to także, że dopłata 9,99 za dostawę na następny dzień tak naprawdę byłaby do zwrotu. Rezerwację u „czerwonych”, która nastąpiła po długiej litanii zgód marketingowych i RODO, zdjąłem mailowo.
Jee! Naklejki!
Happy end
To, że piszę ten tekst na tym „wydeptanym” Macbooku, oznacza, że wszystko skończyło się dobrze. Dotarł cały i zdrowy. Na jakiś czas mam dość elektromarketów. W przypadku ostatniego sklepu, mimo sprawnej obsługi, gdzieś zawiniła dalsza część procesu. Ta historia pokazuje, że nie ma co się dziwić ludziom, którzy kupują np. bezpośrednio z drogich sklepów producenta. Dostępność towaru i sprawność stoi o poziom wyżej. Tak zwani resellerzy stosują wspomnianą strategię zmiany cen z dnia na dzień oraz stosowania krótkich serii i promocji, które często promocjami nie są. Rozsądne kupowanie łatwe nie jest ponieważ jesteśmy ciągle wpychani na minę. Tak jak też wspomniałem, do tej pory jestem zaskoczony, że poległem na próbie zakupu od ręki czegoś tak wydawać by się mogło popularnego jak Macbook…
PS. A tu unboxing Macbooka Pro z M1 w wykonaniu Ariela.