W czerwcu wyjeżdżałem na wakacje. To taki moment, kiedy ktoś musi zająć się pozostawionymi przeze mnie roślinami na balkonie. Jednak od kiedy zamontowałem w drzwiach automatyczny zamek, to nikt z rodziny nie chce odważyć się podlewać ich, gdy nie ma mnie w domu. Musiałem zatem znaleźć sposób na automatyczne nawadnianie kwiatów. I znalazłem. A jak sprawdził się ten sposób?
Blow Electronics – ale co to w ogóle jest?
Chwilę poszukałem i znalazłem. Na Allegro (nie, to nie jest promocja ;P). Zestaw do nawadniania kwiatów z automatyką. Bardzo prostą, ale jednak. Przeczytałem, że rozwiązanie nadaje się wyłącznie do użytku wewnątrz budynków, ale stwierdziłem, że balkon to prawie jak wewnątrz i złożyłem zamówienie 😉
To jak to w ogóle działa? Dowiedziałem się o wszystkich szczegółach, gdy w końcu dotarł do mnie cały zestaw i mogłem go zacząć rozkładać. W zestawie Blow Electronics znajdują się: pompa, szpulka rurki, dziesięć końcówek oraz różnego rodzaju przejściówki.
Pompa działa na baterie AAA. Potrzebujemy ich czterech do działania i umieszczamy je w czymś w rodzaju miniakumulatora.
Automatyczne nawadnianie kwiatów – jak to działa?
No właśnie, powstaje bardzo ważne pytanie. Jak to w sumie działa? Całość potrzebuje dostępu do wody, ale nie musi to być kran. Idealnie nadaje się do niego butelka wody 5-litrowej albo nawet wiadro z wodą. Całość działa w taki sposób, że z jednej strony docinamy rurkę, podpinamy ją do pompy i wsadzamy do pojemnika z wodą.
Z drugiej strony budujemy całą konstrukcję do podlewania kwiatów. Za pomocą rurek (które sami sobie docinamy) i różnego rodzaju przejściówek tworzymy sieć, która na końcu każdej rurki posiada specjalną końcówkę, którą wbijamy głęboko w ziemię. Mając 10 końcówek, możemy podlać maksymalnie 10 kwiatów.
Po zbudowaniu całej konstrukcji możemy zaprogramować pompę. Pompa ma tylko dwie opcje do zaprogramowania. Pierwsza opcja służy do programowania czasu, czyli w jakich odstępach czasu ma się uruchamiać: raz na dzień, raz na dwa tygodnie itd.
Druga opcja służy określeniu czasu, w jakim pompa ma podawać wodę. Tutaj istotne jest pierwsze przetestowanie całej konstrukcji, żeby wiedzieć, ile optymalnie powinna się lać woda.
Krótki test
Przed wyjazdem już długo, długo wcześniej postanowiłem zrobić krótki test. Na balkonie mam trzypoziomowy stojak na zioła, który wypchany jest bazylią, oregano innymi. Zrobiłem więc całą konstrukcję, żeby podlać 10 ziół na trzech poziomach. Przetestowałem, ile czasu potrzeba na podlewanie, i wyjechałem na 4 dni. Ambitnie, ale wierzyłem w swoje obliczenia 😀
Po powrocie widok, który znalazłem mógłbym skwitować tym oto memem:
Dwa dolne poziomy stwierdziły, że zakładamy nową Atlantydę. Specjalnie dla Was sprawdziłem, czy pietruszka i mięta mogą pływa jak lilie. Otóż odpowiedź brzmi: nie. Wszystkie zioła zgniły, i to drastycznie.
Najwyższy poziom za to postawił na Mordor. Bazylia i pomidory walczyły o każdą kroplę, której nie dostały. One jednak jakoś przeżyły.
Automatyczne nawadnianie kwiatów – podejście numer dwa
Z drugim podejściem wiedziałem, że muszę coś zmienić. Postanowiłem postawić na większe rośliny typu tuje i bukszpany. Doniczki były znacznie większe od tych na zioła, dzięki czemu mogłem je rozłożyć równomiernie na całej powierzchni.
Postawiłem 5-litrową butelkę z wodą i zostawiłem rośliny na dwa tygodnie z nadzieją, że tym razem matematyka wyjdzie mi lepiej. Gdy wróciłem rośliny czuły się świetnie, a z 5-litrowej butelki zeszło około 2/3 pojemności.
To warto czy nie warto?
Mam mieszane uczucia co do tego rozwiązania. Z jednej strony rośliny przeżyły, ale tylko te bardziej wytrzymałe. Z ziołami kompletnie się nie przyjęło. Jest z nim też sporo zabawy. Budowanie konstrukcji jest czasochłonne, trzeba ją bardzo dobrze przemyśleć.
Jeśli jednak nie ma innego wyjścia i nikt nie może podczas Waszej nieobecności przyjść do domu lub mieszkania, to takie system automatycznego nawadniania może być rozwiązaniem dla Waszych roślin.