Gdy go widzę mam migawki najbardziej „czadowych kolesi na dzielni”, którzy mając radio typu „boombox” na ramieniu, napędzany paluszkami i kasetami, raczyli innych muzyką. Taki obrazek przed niemal 30 lat wciąż gdzieś świat i to właśnie pierwsze wrażenie jakie sprawia nowiutki Tronsmart Bang SE, który dziś mam okazję przetestować.
Wizerunek paczki kumpli, z których jeden ma na ramieniu kasetowego boonboxa tak bardzo utrwalił się w obrazkach z przełomu lat 80 i 90′, ale dziś można spotkać kogoś z głośnikiem na ulicy. Na szczęście mimo, że z uchwytem do przenoszenia to głośnik Tronsmart Bang SE nadaje się raczej na domówki. Właściwie jest to trzeci podobny głośnik w ofercie Tronsmart, obok zwykłego Bang jest jeszcze Bang Mini. W jest nawet tańszy i nominalnie słabszy o 10W od modelu Mini. Mniej mocy nie oznacza „za cicho” bo Bang SE potrafi wypełnić muzyką nawet spory salon. Nie jest on materiałem do porównań z popularnym JBL Xtreme, z nim mógłby stanąć w szranki raczej największy z Tronsmartowych „Bangów”.
Zawartość opakowania
Głośnik przychodzi w znanej dla Tronsmarta opakowaniu. Białe pudło z obrazkiem sprzatu i neonowo fioletowymi napisami. Trzy wyróżniki: super przenośny, 24 godziny grania, odporność na wodę na poziomie IPX6. Mamy jeszcze obrazki po bokach z trybami światełek LED i panem trzymającym głośniku u boku na pasku. Z tyłu pozostałe cechy i zawartość opakowania. Tutaj mamy standardowe papierki, kabel Aux, kabel USB i oczywiście pasek do noszenia na ramieniu.
Design
Wygląd głośnika jest zdeterminowany jego zastosowań. Tradycyjnie jak inne modele chińskiego producenta, występuje w każdym kolorze o ile to czarny – parafrazując słynny cytat Henry’ego Forda. Na obrazkach trochę zadziwia na tle innych modeli, ale i swoich kuzynów z linii imprezowej Tronsmart. Zastosowano tu zupełnie inny design. Chiński producent nie jest wyjątkiem i jak inni lubi eksperymentować, ale dało się wspólne mianowniki znaleźć. Tutaj jest odmiana. Plastik jest twardy i porządny, uchwyt konkretny, nic tu nie skrzypi i się nie wygina. Front to metalowa osłona pokrywa wielkim logo producenta. Logo po włączeniu LEDów natychmiast zanika. Przyciski u góry są gumowane, podobnie jak gruba osłona na wejścia z tyłu. Jakby jedno duże, białe logo to za mało, jest też drugie na uchwycie. To jest czarne, ale wyżłobione w uchwycie. Wygląd nie dla mnie, ale doceniam świeżość i to jak koresponduje zastosowaniem Bang SE.
Funkcje
Przycisk włączenia ma tym razem inny dźwięk. Jingiel sprawia wrażenie, że głośnik szybciej się paruje, ale to iluzja. Jest tak samo dobrze jak zawsze. Podobniej jak w T6 Max niebieska dioda sygnalizuje działanie. Przycisk SoundPulse obok podbija dźwięk i po włączeniu dioda świeci się na biało. Są też osobne (a nie jak do tej pory obsługiwane 2-3 klikiem przycisku Power) przyciski od parowania stereo oraz przełączania trybów podświetlenia. Mam wrażenie, że w nowszych i nieco bardziej rozbudowanych modelach SoundPulse od Tronsmart robił większą różnicę. Brakuje tutaj natomiast jakiegokolwiek wskazania poziomu baterii.
Jakie ładowanie wariacie
Głośnik działa znakomicie na baterii i wynik 24 godzin jest osiągalny. Podejrzewam, że to kombinacja dużej 4000 mAh baterii oraz nieprzesadnie dużej orientacji brzmienia na bas. Kolejną sprawą jest to, że nauczony doświadczeniem po słabej baterii modelu T7 tutaj często wyłączałem LED. Trzeba też dodać, że ładowanie innych urządzeń przez USB-A z tyłu jest możliwe.
Światełka
Mówiłem o tym, że logo „znika” przy działaniu światełek. I jeśli to był główny argument zakupu to trzeba przyznać, że trybów jest zaledwie 3. W tym jeden w miarę „płynny”, reszta dość dziko migoce. Nie jest to podświetlenie piękne jak w T7, gdzie był to pierścień na górze wyglądający jak podświetlenie klawiatur gamingowych. Ma to jednak zaletę w baterii bo nawet używanie świateł nie drenuje jej tak mocno jak w T7. W końcu też głośnik zapamiętuje ustawienia i nie trzeba go – jak za każdym razem ustawiać pod ulubiony profil barw lub jego brak.
Dźwięk
Głośnik ten brzmi bardzo dobrze. To truizm, ale w ofercie Tronsmart trudno znaleźć coś co brzmi kiepsko. Ciężko w ich ofercie szukać kasztanów, ale zdziwiło mnie akurat w testowanym modelu Bang SE, że nie jest to mocno basowy głośnik. Design może być mylący, ale basy nie są tak głębokie jak choćby w moim prywatnym duecie T6 Max’ów. Zamiast tego mocniej przebijają się tony wysokie. Nie znaczy to oczywiście, że brzmienie jest płaskie. Szczególnie przy dużej głośności, w warunkach domówek, do których jest stworzony, głośnik ten pokazuje pazur. Po prostu T6 Max jest głośnikiem znacznie starszym w ofercie Tronsmart, o zupełnie innej konstrukcji (360 stopni).
Dwóch na jednego
W bezpośrednim porównaniu brzmienie to raczej kwestia gustu. Dla przykładu w pięknym utworze „I Can’t” zespołu Bace, bas jest nieco mocniejszy w T6 Max, ale dialog wpisany w fragment utworu i odgłosy świerszcza w tle głównej linii melodycznej wyraźnie bardziej przeszywają uszy w Bang SE. Jeśli nie włączymy SoundPulse – polecam na stałe – wpłynie to nieco na baterię, ale dźwięk będzie nieco głośniejszy i wyraźniejszy. Doszliśmy jednak do momentu, że cyfrowy „wzmacniacz” Tronsmarta nie robi aż tak dużej różnicy, a coraz lepsze podzespoły same też radę. Podobna zasada jest w wielu innych utworach jak choćby w hymnie Premier League, gdzie na T6 Max tło stadionowe ledwie słychać, a na Bang SE ono bardziej uzupełnia scenę brzmień utworu. Gdyby T6 Max i Bang SE mieli dzieci – byłby głośnik niemal idealny.
Gitary, wokale, skrzypce
Wiele instrumentów brzmi wyśmienicie na Tronsmart Bang SE. Szczególnie rzuciły mi się w uszy utwory rockowe, gitary, również akustyczne albo skrzypce. Natomiast wszędzie gdzie są różnego rodzaju bębny lub instrumenty dęte myślami wracam do T6 Max. Rzadko, ale jednak zdarzają się też niskie dźwięki, z którymi znacznie lepiej radzi sobie Bang SE. Być może sama konstrukcja głośnika, gdzie dominują dwa duże, przysłonięte jedynie mocno prześwitującą siatką, głośniki skierowane na front sprawiają, że dźwięk jest bardzo czysty, niezależnie od głośności, ale słabiej jeśli nie jest skierowany przodem.
Nie do telewizora
Ze względu na design zastosowanie Bang SE jest czysto imprezowe, ale również jako głośnik dla wszelkich przedszkoli czy innych placówek, w których od czasu do czasu trzeba na kilkunastometrowej Sali puścić coś swoim podopiecznym. Nie jest to głośnik, którego użyłbym do telewizora, ale głównie ze względu na wygląd. Nawet mimo, że potrafi działać w stereo z drugim Bang SE.
W duecie zawsze lepiej
Podobnie jak wspomniany T6 Max czy ostatnio testowany T7, Bang SE może pracować w prawdziwym stereo ze swoim bliźniakiem. Tej opcji nie miałem okazji przetestować, ale ze względu na swój wygląd, jest to raczej średnia opcja na głośnik domowy np. do telewizora. Natomiast cena w stosunku do otrzymanego produktu to prawdziwe zaskoczenie – jedynie 248,99 zł. W tej cenie jedyną porównywalną opcją byłoby może coś od Manty? Albo Tracer Furio, który przynajmniej na papierze wygląda podobnie. Półka jest bardzo krótka i jak zwykle Chińczycy wykazali się nosem do pozycjonowania swojego produktu.
Link do kupna głośnika – LINK.
Specyfikacja
-
- Wersja Bluetooth: 5.3
- Światła: LED z przodu i po bokach
- Moc: 40W; 2 pełnozakresowe głośniki, dwie membrany po bokach
- Pojemność akumulatora: 4000 mAh
- Czas pracy: do 24h pracy na baterii (16h z włączanymi diodami)
- Czas ładowania: 3 godziny
- Złącza: USB-C, USB-A, Jack 3,5 mm, czytnik kart TF (microSD)
- Wymiary: 298 x 164.5 x 118.8mm/11.73 x 6.48 x 4.68inch
- Waga: 2,16 kg